Radykalizm pójścia za Chrystusem
Z pomocą przychodzi nam tu nasz Mistrz, który poucza: Jeśli
ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia
bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje
życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa
(Łk 9, 23-24). Choć może o tym nie myślimy, jednak to wezwanie odnosi
się w pierwszym rzędzie właśnie do modlitwy i jest rozwiązaniem jej
podstawowego problemu
- rozproszeń.
- rozproszeń.
Pierwszym warunkiem tego rozwiązania
jest: chcieć naprawdę iść za Jezusem. Ważny jest ów radykalizm
pragnienia, który odrzuca inne możliwości, gdyż dwoistość pragnień
uniemożliwia spełnienie dalszych warunków. Chęć dobrej modlitwy,
pozbawiona owego radykalizmu pójścia za Jezusem, szybko ustąpi wobec
rozproszeń - utonie, a raczej udusi się w sprzecznościach interesów.
Samo jednak nawet najradykalniejsze pragnienie nie wystarczy. Walka
z rozproszeniami bowiem oznacza umieranie starego człowieka w nas, tego
człowieka, który żyje dla siebie. Tu widać wyraźnie, dlaczego nie wolno
podejmować tej walki wprost. Oznacza ona bowiem walkę z samym sobą,
jakiś rodzaj autodestrukcji, duchowego masochizmu. Podejmuje się ją nie
z własnej inicjatywy (w ten sposób jest ona nie do wygrania), ale na
słowo Jezusa i pod Jego kierownictwem. A to słowo brzmi najpierw: niech się zaprze samego siebie...
Co jednak oznacza "zaprzeć się samego
siebie"? Zapewne większości z nas kojarzy się z tym zwrotem jakiś
nadludzki wysiłek ascetyczny. Polski źródłosłów "przeć" każe myśleć
o napięciu mięśni i woli. Z pomocą jednak przychodzi oryginalny tekst
Nowego Testamentu i łacińskie tłumaczenie św. Hieronima. W grece
nowotestamentalnej słowo to brzmi: arnesastho, natomiast w łacińskiej Wulgacie abneget i oznacza, że trzeba sobie po prostu powiedzieć: "Nie".
Chrześcijaństwo jest bardzo proste.
Z rozproszeniami nie walczy się, biorąc się z nimi za bary, przepędzając
je na cztery wiatry, czerpiąc z walki jakąś satysfakcję, bo wtedy efekt
końcowy nie jest niczym innym, tylko kolejnym (jeszcze gorszym, bo
piętrowym) rozproszeniem. Z rozproszeniami walczy się, mówiąc im po
prostu: "Nie". To wróg, którego pokonuje się, odwracając się do niego
plecami, tak trochę jak Maria Magdalena przy pustym grobie odwraca się
w stronę Jezusa, a Ten mówi do niej po imieniu: Mario! (por. J 20,
15-16). To jest zawsze odwracanie się od grobu starego człowieka ku
Zmartwychwstałemu. Zatem mówimy rozproszeniom: "Nie" bez złości na
siebie i odwracamy się do Jezusa, a On bez pretensji, żeśmy się
zapatrzyli na chwilę w iluzję-pustkę i grób, z radością nas przyjmuje.
To On pokonuje w nas starego człowieka, nie my sami, to On leczy nasze
rany i lęki swoją miłością. To On niweczy w nas źródło rozproszeń.
W tej perspektywie nawet modlitwa pełna
rozproszeń, którym konsekwentnie mówimy: "Nie", jest dobrą modlitwą,
zamienia się ona bowiem w ten podstawowy akt chrześcijanina odwracania
się od własnej woli i zwracania się ku woli Boga, ewangelicznego
uniżania siebie, aby Jezus był we mnie wywyższony. To jeden
z elementarnych aktów nawrócenia i wiary.
Owo mówienie "Nie" wydaje się proste
i łatwe. Ten jednak, kto je zacznie praktykować, szybko się przekona, że
w swej prostocie jest ono znacznie trudniejsze niż walka wprost. Walka
wprost bowiem przynosi jakieś efekty - mniejsza o ich wątpliwą jakość
- którymi możemy się przed sobą pochwalić i odczuwać satysfakcję. Owo
mówienie "Nie" wprowadza nas w rodzaj bierności, który jest umieraniem
naszej woli, powiązanym z napięciem i nieuchronnym pytaniem, czy
otrzymamy coś w zamian. Siostra Faustyna pisze, że "Bóg by zaraz
przemówił", ale nikt z nas nie uchroni się tu przed ryzykiem, przed
niepewnością wobec absolutnej wolność Boga.
Owo mówienie "Nie" wiąże się zarazem
z trwaniem przy słowie Boga i rzeczywistości, jaką Bóg dał mi
konkretnie, a w której wyraża się Jego wola. Rzeczywistość ta zaś zawsze
naznaczona jest krzyżem. Branie swego krzyża na modlitwie oznacza
akceptację całej mojej rzeczywistości, a więc także mojej słabości,
która na modlitwie w sposób szczególny się objawia, a ostatecznie
objawia się w tym doświadczeniu, że nie umiem się modlić, a nie umiem
dlatego, bo nie potrafię umierać. Tu otwiera się przestrzeń ufności
i modlitewnej Paschy. Jest to wejście na drogę Paschy za Jezusem, który
jest na niej jedynym, niezastąpionym przewodnikiem.
Otwarcie na głos Boga i powierzenie się Jego miłości
Jak widać, problem rozproszeń jest
o wiele głębszy niż tylko sprawa utrzymania na wodzy wyobraźni czy
umiejętność koncentracji. Sięga on samych korzeni człowieczeństwa i jego
duchowego wymiaru. Naturalnie części rozproszeń można pozbyć się,
stosując różne, proste metody, zalecane przez nauczycieli modlitwy, jak
choćby odprawianie dłuższej modlitwy myślnej czy kontemplacyjnej rano,
zanim człowieka pochłonie wir pracy i kontaktów międzyludzkich,
zapełniających myśli tysiącem spraw i obrazów. Pomocne okazuje się
również wyciszenie się przed modlitwą i wejście w odpowiedni nastrój
poprzez właściwie dobrane miejsce modlitwy czy też za pomocą na przykład
muzyki refleksyjnej, albo też przyjęcie odpowiedniej postawy ciała. Są
to cenne rady, których nie należy lekceważyć, z drugiej jednak strony
powyższe analizy wskazują wyraźnie, że metody te mają tylko
powierzchowny charakter i nie rozwiązują głębokiego problemu rozproszeń.
Spotkać się też można z inną radą, która
zdaje się bardzo obiecująca, aby mianowicie sam przedmiot rozproszeń,
a zwłaszcza nasze plany, marzenia i lęki czynić przedmiotem modlitwy.
Rada ta jednak jest tylko połowicznym i w sumie dość niebezpiecznym
rozwiązaniem. Może ona bowiem sprawić, że modlitwa chrześcijańska
zamieni się niepostrzeżenie w swoje przeciwieństwo, a więc w modlitwę
pogańską, która stara się przekonać Boga do swych racji i uczynić Go
pomocą w pełnieniu swojej woli. Ktoś mógłby tu powiedzieć, że i Pan sam
modlił się w lęku do Ojca, aby, jeśli to możliwe, ominął Go ten kielich.
Lęk ten jednak nie był żadnym rozproszeniem, czyli próbą ucieczki przed
wolą Boga, ale przeciwnie staniem z dziecięcą otwartością i szczerością
oko w oko z wolą Ojca, którą Jezus pragnął pełnić ponad wszystko,
o czym świadczą następne Jego słowa: Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26, 39).
Znaczną rolę mogą w rozproszeniach
odgrywać również czynniki natury psychologicznej czy patologie, stąd też
jak najbardziej pomocne mogą się okazać różnorakie terapie. Jednak
redukowanie rozproszeń jedynie do spraw natury psychologicznej, jest
zbyt dużym redukcjonizmem, pozbawia je bowiem prawdziwego ich znaczenia
i wiąże się z niezrozumieniem istoty modlitwy chrześcijańskiej.
Podobnie ma się sprawa z technikami
koncentracji stosowanymi w religiach Wschodu. Modlitwa chrześcijańska
jest oparta na słowie Bożym i otwarta na głos Boga oraz na powierzenie
się Jego woli, dlatego nie da się sprowadzić do technik koncentracji.
Jak przypomniał o. Jacques Verlinde, chrześcijanin stoi przed Bogiem
zawsze w pozycji żebraka, człowieka powierzającego się miłości Boga,
która płynie z Jego absolutnej, niczym nie dającej się uwarunkować
wolności, dlatego też sama w sobie jest miłością bezwarunkową.
No comments:
Post a Comment