Monday, May 14, 2012

Rozproszenia na modlitwie - rozważanie

Radykalizm pójścia za Chrystusem


Z pomocą przychodzi nam tu nasz Mistrz, który poucza: Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa (Łk 9, 23-24). Choć może o tym nie myślimy, jednak to wezwanie odnosi się w pierwszym rzędzie właśnie do modlitwy i jest rozwiązaniem jej podstawowego problemu
- rozproszeń.

Pierwszym warunkiem tego rozwiązania jest: chcieć naprawdę iść za Jezusem. Ważny jest ów radykalizm pragnienia, który odrzuca inne możliwości, gdyż dwoistość pragnień uniemożliwia spełnienie dalszych warunków. Chęć dobrej modlitwy, pozbawiona owego radykalizmu pójścia za Jezusem, szybko ustąpi wobec rozproszeń - utonie, a raczej udusi się w sprzecznościach interesów. Samo jednak nawet najradykalniejsze pragnienie nie wystarczy. Walka z rozproszeniami bowiem oznacza umieranie starego człowieka w nas, tego człowieka, który żyje dla siebie. Tu widać wyraźnie, dlaczego nie wolno podejmować tej walki wprost. Oznacza ona bowiem walkę z samym sobą, jakiś rodzaj autodestrukcji, duchowego masochizmu. Podejmuje się ją nie z własnej inicjatywy (w ten sposób jest ona nie do wygrania), ale na słowo Jezusa i pod Jego kierownictwem. A to słowo brzmi najpierw: niech się zaprze samego siebie...

Co jednak oznacza "zaprzeć się samego siebie"? Zapewne większości z nas kojarzy się z tym zwrotem jakiś nadludzki wysiłek ascetyczny. Polski źródłosłów "przeć" każe myśleć o napięciu mięśni i woli. Z pomocą jednak przychodzi oryginalny tekst Nowego Testamentu i łacińskie tłumaczenie św. Hieronima. W grece nowotestamentalnej słowo to brzmi: arnesastho, natomiast w łacińskiej Wulgacie abneget i oznacza, że trzeba sobie po prostu powiedzieć: "Nie".

Chrześcijaństwo jest bardzo proste. Z rozproszeniami nie walczy się, biorąc się z nimi za bary, przepędzając je na cztery wiatry, czerpiąc z walki jakąś satysfakcję, bo wtedy efekt końcowy nie jest niczym innym, tylko kolejnym (jeszcze gorszym, bo piętrowym) rozproszeniem. Z rozproszeniami walczy się, mówiąc im po prostu: "Nie". To wróg, którego pokonuje się, odwracając się do niego plecami, tak trochę jak Maria Magdalena przy pustym grobie odwraca się w stronę Jezusa, a Ten mówi do niej po imieniu: Mario! (por. J 20, 15-16). To jest zawsze odwracanie się od grobu starego człowieka ku Zmartwychwstałemu. Zatem mówimy rozproszeniom: "Nie" bez złości na siebie i odwracamy się do Jezusa, a On bez pretensji, żeśmy się zapatrzyli na chwilę w iluzję-pustkę i grób, z radością nas przyjmuje. To On pokonuje w nas starego człowieka, nie my sami, to On leczy nasze rany i lęki swoją miłością. To On niweczy w nas źródło rozproszeń.

W tej perspektywie nawet modlitwa pełna rozproszeń, którym konsekwentnie mówimy: "Nie", jest dobrą modlitwą, zamienia się ona bowiem w ten podstawowy akt chrześcijanina odwracania się od własnej woli i zwracania się ku woli Boga, ewangelicznego uniżania siebie, aby Jezus był we mnie wywyższony. To jeden z elementarnych aktów nawrócenia i wiary.

Owo mówienie "Nie" wydaje się proste i łatwe. Ten jednak, kto je zacznie praktykować, szybko się przekona, że w swej prostocie jest ono znacznie trudniejsze niż walka wprost. Walka wprost bowiem przynosi jakieś efekty - mniejsza o ich wątpliwą jakość - którymi możemy się przed sobą pochwalić i odczuwać satysfakcję. Owo mówienie "Nie" wprowadza nas w rodzaj bierności, który jest umieraniem naszej woli, powiązanym z napięciem i nieuchronnym pytaniem, czy otrzymamy coś w zamian. Siostra Faustyna pisze, że "Bóg by zaraz przemówił", ale nikt z nas nie uchroni się tu przed ryzykiem, przed niepewnością wobec absolutnej wolność Boga.

Owo mówienie "Nie" wiąże się zarazem z trwaniem przy słowie Boga i rzeczywistości, jaką Bóg dał mi konkretnie, a w której wyraża się Jego wola. Rzeczywistość ta zaś zawsze naznaczona jest krzyżem. Branie swego krzyża na modlitwie oznacza akceptację całej mojej rzeczywistości, a więc także mojej słabości, która na modlitwie w sposób szczególny się objawia, a ostatecznie objawia się w tym doświadczeniu, że nie umiem się modlić, a nie umiem dlatego, bo nie potrafię umierać. Tu otwiera się przestrzeń ufności i modlitewnej Paschy. Jest to wejście na drogę Paschy za Jezusem, który jest na niej jedynym, niezastąpionym przewodnikiem.

 

Otwarcie na głos Boga i powierzenie się Jego miłości


Jak widać, problem rozproszeń jest o wiele głębszy niż tylko sprawa utrzymania na wodzy wyobraźni czy umiejętność koncentracji. Sięga on samych korzeni człowieczeństwa i jego duchowego wymiaru. Naturalnie części rozproszeń można pozbyć się, stosując różne, proste metody, zalecane przez nauczycieli modlitwy, jak choćby odprawianie dłuższej modlitwy myślnej czy kontemplacyjnej rano, zanim człowieka pochłonie wir pracy i kontaktów międzyludzkich, zapełniających myśli tysiącem spraw i obrazów. Pomocne okazuje się również wyciszenie się przed modlitwą i wejście w odpowiedni nastrój poprzez właściwie dobrane miejsce modlitwy czy też za pomocą na przykład muzyki refleksyjnej, albo też przyjęcie odpowiedniej postawy ciała. Są to cenne rady, których nie należy lekceważyć, z drugiej jednak strony powyższe analizy wskazują wyraźnie, że metody te mają tylko powierzchowny charakter i nie rozwiązują głębokiego problemu rozproszeń.

Spotkać się też można z inną radą, która zdaje się bardzo obiecująca, aby mianowicie sam przedmiot rozproszeń, a zwłaszcza nasze plany, marzenia i lęki czynić przedmiotem modlitwy. Rada ta jednak jest tylko połowicznym i w sumie dość niebezpiecznym rozwiązaniem. Może ona bowiem sprawić, że modlitwa chrześcijańska zamieni się niepostrzeżenie w swoje przeciwieństwo, a więc w modlitwę pogańską, która stara się przekonać Boga do swych racji i uczynić Go pomocą w pełnieniu swojej woli. Ktoś mógłby tu powiedzieć, że i Pan sam modlił się w lęku do Ojca, aby, jeśli to możliwe, ominął Go ten kielich. Lęk ten jednak nie był żadnym rozproszeniem, czyli próbą ucieczki przed wolą Boga, ale przeciwnie staniem z dziecięcą otwartością i szczerością oko w oko z wolą Ojca, którą Jezus pragnął pełnić ponad wszystko, o czym świadczą następne Jego słowa: Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26, 39).

Znaczną rolę mogą w rozproszeniach odgrywać również czynniki natury psychologicznej czy patologie, stąd też jak najbardziej pomocne mogą się okazać różnorakie terapie. Jednak redukowanie rozproszeń jedynie do spraw natury psychologicznej, jest zbyt dużym redukcjonizmem, pozbawia je bowiem prawdziwego ich znaczenia i wiąże się z niezrozumieniem istoty modlitwy chrześcijańskiej.

Podobnie ma się sprawa z technikami koncentracji stosowanymi w religiach Wschodu. Modlitwa chrześcijańska jest oparta na słowie Bożym i otwarta na głos Boga oraz na powierzenie się Jego woli, dlatego nie da się sprowadzić do technik koncentracji. Jak przypomniał o. Jacques Verlinde, chrześcijanin stoi przed Bogiem zawsze w pozycji żebraka, człowieka powierzającego się miłości Boga, która płynie z Jego absolutnej, niczym nie dającej się uwarunkować wolności, dlatego też sama w sobie jest miłością bezwarunkową.

No comments:

Post a Comment